16 kwi 2016

Rozciąganie dla nierozciągniętych. Cz. I - wprowadzenie

Hej! 

Znacie to uczucie, kiedy wuefista karze całej grupie zrobić skłon, a Wy z rozżaleniem odkrywacie, że jesteście najsłabiej rozciągnięci? Jeśli tak, to ten post będzie idealny dla Was! Jeśli nie, to i tak zapraszam do przeczytania, w końcu każdy, a zwłaszcza osoby, które wykonują aktywność fizyczną powinny się rozciągać. Kto wie, może znajdziecie tutaj parę ciekawostek dla siebie.

Nigdy nie należałam do osób rozciągniętych. Nie pamiętam kiedy ostatnio dotknęłam palcami ziemi stojąc na prostych nogach. Od jakiegoś czasu nawet nie mogę dosięgnąć do kostek. Do ziemi brakuje mi ponad 10 centymetrów, a to całkiem sporo. Jako, że wciąż jestem młoda, postanowiłam z tym zawalczyć! W końcu kto z nas chce na starość mieć problemy z poruszaniem się? A jak wiadomo, z wiekiem nasz zakres ruchów się zmniejsza, tak samo jak elastyczność mięśni.

Przeszukałam internet wzdłuż i wszerz, szukając wskazówek dla osób jak ja. Niestety, najczęściej natrafiam na ćwiczenia, które wprawiają mnie w zakłopotanie z powodu mojego słabego rozciągnięcia, przez co ich nie wykonuję i szukam alternatyw, które pomogą mi rozciągnąć tą samą część ciała, a dokładniej nogi. Chociaż im dłużej chodzę na siłownię tym większą odwagę mam i nie zwracam już aż takiej uwagi na ludzi wokół mnie i robię swoje. Dodatkowo większość stron polecało nudne i oklepane skłony rodem ze szkolnych boisk. Dlatego postanowiłam zebrać swoją wiedzę w jedno miejsce, wybierając najlepsze moim zdaniem ćwiczenia uzupełnione o rady dla osób z takim problemem jak mój.

Ale zacznijmy od podstaw, bo te są kluczowe, jeśli chcemy uzyskać efekty bez szkodzenia sobie i swojemu ciału.

Dlaczego powinniśmy się rozciągać?

  1. Dzięki rozciąganiu możemy nieco wysmuklić sylwetkę. Pomaga ono wydłużyć nasze mięśnie, a co za tym idzie, nie są one aż tak zbite. Widać to zwłaszcza po nogach.
  2.  Poprzez rozciąganie możemy zmniejszyć ryzyko kontuzji - bolesnych naderwań, naciągnięć czy zapaleń. Poprawia się krążenie krwi oraz elastyczność, znacznie zwiększa się nasz zakres ruchów, możemy lepiej, z większą łatwością i poprawniej wykonywać niektóre ćwiczenia.
  3. Zasada jest prosta, rozciąganie pomaga nam się zrelaksować, a im bardziej zrelaksowani jesteśmy, tym lepiej nam idzie rozciąganie. Powinno być ono czasem dla nas. Najlepiej, jeśli w trakcie tych ćwiczeń słucha się spokojnej muzyki, żeby zwiększyć ten efekt. Jednak na siłowni nie zawsze jest to możliwe, zwłaszcza jeżeli należycie do grupy osób, które nie lubią ćwiczyć ze słuchawkami w uszach, tak jak ja. Jeżeli w trakcie tych ćwiczeń z kimś rozmawiacie, starajcie się unikać stresujących czy konfliktowych tematów. Jeżeli rozciągacie się podczas oglądania telewizji - najlepiej nie przełączajcie na kanał z wiadomościami.
  4. I, last but not least, rozciąganie przeciwdziała zakwasom. Kilkanaście minut "dla nas" po treningu może zredukować a nawet wyeliminować ból mięśni następnego dnia. Dodatkowo, rozciągnięte mięśnie szybciej się regenerują.

Jakie są rodzaje rozciągania?

  1.  Rozciąganie statyczne - najprościej mówiąc, jest to powolne rozciąganie mięśni w jednej pozycji. Nie ma tutaj pulsowania ani gwałtownych ruchów. Przy rozciąganiu statycznym powinniśmy doprowadzić do uczucia lekkiego rozciągania mięśnia, przytrzymać tą pozycję przez 15-30 sekund w trakcie których staramy się rozluźnić daną część ciała. Po tym czasie możemy na wydechu pogłębić naszą pozycję. W razie silnego bólu powinniśmy spokojnie wrócić do pozycji wyjściowej. Ten rodzaj jest prosty i bezpieczny, mamy całkowitą kontrolę nad swoimi ruchami.
  2. Rozciąganie izometryczne - ma za zadanie nie tylko rozciągnąć mięsień ale także go wzmocnić. Następuje po uprzednim napięciu mięśni. Nie jest zalecane dla dzieci, gdyż wymaga odpowiednio rozbudowanego mięśnia, który jest w stanie wytrzymać rodzaj napinania jaki występuje w tym rozciąganiu. W dodatku trzeba znać swój organizm, wiedzieć co jest dla nas bezpieczne i prawidłowo interpretować sygnały, żeby uniknąć kontuzji. Rozciąganie powinno się zacząć lekkim uczuciem bólu aż do przesady. Nie będę się rozwodzić nad tym rodzajem, ale jeśli chcecie uzyskać więcej informacji na ten temat, to zapraszam Was np. tutaj: https://taekwondo.rst.com.pl/2012/10/rozciaganie-izometryczne-nog/
  3. Rozciąganie dynamiczne - jest to rozciąganie, które możecie kojarzyć z zajęć wychowania fizycznego. Mam tutaj na myśli wszelkie wymachy, krążenia. Aby było wykonane prawidłowo, powinno się je wykonywać w pełnym zakresie ruchu stawu. Do tej grupy możemy też zaliczyć chociażby pulsowanie w trakcie skłonu, jednak według wielu źródeł jest to szkodliwe.
  4.   Rozciąganie bierne - inaczej mówiąc rozciąganie w parach, gdy druga osoba, nazwijmy ją trenerem, dociska nasze ciało, żeby lepiej poczuć efekty ćwiczenia. Najważniejsze przy tym rozciąganiu jest zaufanie, wyczucie i odpowiedzialność, żeby się nie uszkodzić. Musimy jednak pamiętać, że nie każdą pozycję można "docisnąć". Doskonale tłumaczy to Paweł Zontek z kanału na YouTube Zapytaj Trenera. (ok. 2:30)

Kiedy i jak się rozciągać?

Dobrze jest wpleść parę ruchów z rozciągania dynamicznego do rozgrzewki. Dzięki temu lepiej przygotujemy swoje mięśnie do wysiłku, wzmacniając ścięgna i polepszając ukrwienie mięśni. Możemy tym zmniejszyć ryzyko bolesnych kontuzji, które może spowodować wykluczenie nas z aktywnego życia nawet na parę miesięcy!

Jednak ważniejsze jest rozciąganie statyczne, które powinniśmy wykonywać jako główną część naszego treningu lub po KAŻDYM wysiłku fizycznym.

Gdy rozciąganie jest główną częścią naszego treningu, MUSIMY pamiętać o rozgrzewce. Mięśnie są jak plastelina, im cieplejsza tym łatwiej się ją rozciąga i tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ją przerwiemy.

Nieco więcej mogę napisać o rozciąganiu się po wysiłku, choć sama niestety nie świecę tutaj przykładem, jednak cały czas nad tym pracuję. Najlepiej by było, gdyby poświęcić na to około 15 minut, chociaż w praktyce nawet 5-minutowa sesja będzie wystarczająca - jak to mówią, lepsze coś niż nic. A dlaczego powinniśmy się zawsze rozciągać? Najpopularniejszym argumentem jest to, że dzięki rozciąganiu możemy zmniejszyć zakwasy, które byśmy odczuwali dzień po treningu. Mięśnie po rozciąganiu dużo szybciej się regenerują. Pamiętajmy o tym, że gdy trenujemy nasze mięśnie robią się sztywniejsze i krótsze. A dodatkowym plusem jest to, że spokojne rozciąganie statyczne, o którym jest teraz mowa, pomoże nam się odstresować i zrelaksować, co jest niezwykle ważne w obecnych czasach, gdzie każdy gdzieś się śpieszy i za czymś goni.

To tyle tytułem wstępu. Mam nadzieję, że chociaż część z tych informacji będzie dla Was przydatna i że zmotywują one chociaż jedną osobę do tego typu ćwiczeń. Niebawem dodam post dotyczący ćwiczeń rozciągających na nogi.


Stay tuned! J

30 sty 2015

Podsumowanie stycznia

Hej kochani!

Styczeń minął niesamowicie szybko, zwłaszcza ze względu na sporo dni bez szkoły. Niestety, mimo tego, że w tym miesiącu miałam aż trzy tygodnie wolnego, to nie przeczytałam wystarczająco dużo, by wyrobić średnią (13,9 cm), która pomogłaby mi w ukończeniu wyzwania "Przeczytam tyle, ile mam wzrostu". No cóż, przede mną najdłuższe wakacji w moim życiu, więc może wtedy uda mi się przeczytać tyle książek, by przekroczyć średnią wyliczoną przeze mnie. Swoją drogą, na chwilę obecną wynosi ona 14,4 cm, więc przede mną jest nie lada wyzwanie.

Dwie z pięciu książek, które przeczytałam w tym miesiącu, są lekturami szkolnymi. Nie mam o nich zbyt wiele do powiedzenia, więc tylko pokrótce wyrażę swoje zdanie o nich.

Inny Świat Gustaw Herling-Grudziński (1,6 cm; Historyczna lub polityczna; Wspomnienie, pamiętnik.)

Przed zabraniem się do czytania "Innego świata" myślałam, że przy czytaniu będę płakać. Jednak tak się nie stało, a czytaniu towarzyszyło głównie znudzenie. O ile pierwsze 60 stron mnie zaciekawiło, to później zaczęło mnie to wszystko męczyć. Styl autora jest nijaki, gdzieniegdzie są wymuszone metafory, ale górują suche fakty. Parę razy się w niej pogubiłam, nie wiedząc czy opisane wydarzenie było po czy przed poprzednim. Ale najgorsze z tego wszystkiego były rosyjskie wtrącenia, które rozumiałam piąte przez dziesiąte. Gdyby nie to, że jest to moja lektura, to najprawdopodobniej odpuściłabym sobie czytanie do końca.
"Inny świat" ratuje tylko to, co opisuje - tragedię i cierpienie ludzkie. Niestety, nie jest to tylko fikcja literacka, lecz realne wydarzenia.


Zdążyć przed Panem Bogiem Hanna Krall (0,6 cm; Główny bohater ma imię na tę samą literę co ja <Marek - Małgorzata>; Książka oparta na faktach)

Po książkę "Zdążyć przed Panem Bogiem" sięgnęłam dlatego, że jest ona moją następną lekturą. Spodziewałam się, że w całości została ona poświęcona opisowi powstania w getcie warszawskim. Ostatecznie o powstaniu dowiedziałam się tyle, co nic, w przeciwieństwie do kariery medycznej głównego bohatera. Styl pisarki jest dobry, ale niczego zachwycającego w nim nie ma.


Dla przyjemności sięgnęłam w tym miesiącu po cztery książki, z czego trzy udało mi się dokończyć. Do nich odniosę się również w osobnych postach, w których umieszczę obszerniejszą recenzję.

Ciemniejsza strona Greya E.L. James (4,1 cm; Autorem jest kobieta; Książka ze złymi recenzjami)

Moja zdanie o "Ciemniejszej stronie Greya" niewiele się różni od tego, które mam o pierwszej części trylogii. Grey wciąż jest greckim bogiem, tym razem nieco mniej masochistycznym, a Ana powoli odrzuca dawne wcielenie szarej myszki na rzecz bogini seksu. Oczywiście, jak to w typowym love story bywa, świata poza sobą nie widzą i już po paru tygodniach są gotowi na następny krok. Oczywiście, żeby wszystko nie było w różowych barwach, po drodze spotyka ich parę dram, głównie spowodowanych przeszłością Greya, jednak wychodzą z nich praktycznie bez szwanku.
Styl autorki poprawił się nieznacznie, jednak dalej jest masakryczny. Wciąż nie potrafi ona opisać wielu przeżyć, przez co tekst jest nijaki. Oczywiście wewnętrzna bogini nie opuszcza nas ani na krok, strojąc się co chwilę w nowe apaszki czy boa.
Nic specjalnego w tej serii nie ma, nie mam pojęcia, dlaczego tyle osób ją tak wychwala.

Zdrada Paulo Coelho (1,4 cm; Ma tylko jedno słowo w tytule; Akcja ma miejsce w innym kraju)
"Zdrada" już jakiś czas kusiła mnie, by ją przeczytać. O Coelho słyszałam wiele pochlebnych słów, i chciałam w końcu się przekonać, czy słusznie.
Niestety, nie sprawdziłam wcześniej, które jego książki są warte przeczytania, a ta była pierwszą, która wpadła mi w ręce. Najwidoczniej źle trafiłam, bo nic szczególnie zachwycającego w niej nie widziałam. Ot, parę moralnych opisów i kobieta znudzona życiem. Możliwe, że bardziej by do mnie trafiła, gdybym była bogatsza o jakieś 10 lat doświadczeń, w tym małżeńskich. Jednak zła nie była, miała dobre momenty - szczególnie spodobał mi się fragment lotu paralotnią.

My, dzieci z dworca Zoo Christiane F. (1,4 cm; Przeczytana w jeden weekend; Książka, która została zekranizowana)

Książka "My, dzieci z dworca Zoo" ukazuje w prosty sposób ponure życie narkomana oraz błędne koło, w które taka osoba wpada. Mimo, że opis przeżyć osób, głównie Christiane, które dopiero zaczynają przygodę z narkotykami, są dosyć zachęcające, to druga połowa książki zdecydowanie zniechęca do próbowania takich specyfików. Dopiero wtedy możemy przeczytać, w jakie bagno można się wpakować, nawet, jeśli początek zabawy z narkotykami był niewinny i zdawać by się mogło, że wszystko było pod kontrolą.


A teraz krótki powrót do wyzwań:
W tym miesiącu udało mi się przeczytać 5 książek, więc wywiązałam się ze średniej w wyzwaniu "52 książkach"
5/52
Łączna grubość grzbietów tych książek wyniosła 9,1 cm, tak więc na pozostałą część roku pozostał mi stosik wynoszący 157,9 cm. 
Edytowałam również grafiki z wyzwaniami dotyczącymi tematyki:




















A jakie są moje postanowienia na następny miesiąc? Utrzymać tempo czytania. Będzie to dla mnie trudne, bo nie będę już miała tyle czasu wolnego i dodatkowo planuję zacząć ćwiczyć, jednak w tym miesiącu mam wielką satysfakcję z tego, że udało mi się przeczytać więcej niż zazwyczaj.

Na dniach postaram się opublikować bardziej rozbudowane recenzje oraz jakoś inaczej zorganizuję listy wyzwań tematycznych, bo niedługo się pogubię co i do której książki się odnosi.

Na dzisiaj tyle, trzymajcie się ciepło i do następnego razu. :)

2 sty 2015

Wyzwania czytelnicze na rok 2015

Hej kochani!

Na początku chcę Wam życzyć wszystkiego dobrego w nowym, 2015 roku. Oby ten rok przyniósł Wam wiele szczęśliwych momentów i żeby każdy z Was spełnił swoje najskrytsze marzenia.

Jak wiecie, zmiana cyferki w roku wiąże się z noworocznymi postanowieniami. W moim przypadku, jednym z nich jest zwiększenie ilości przeczytanych książek na rok. Niestety, obecnie moją średnią jest nieco ponad książka na miesiąc, co jest marnym wynikiem. Zwłaszcza, że jeszcze parę lat temu liczba ta była zdecydowanie większa. Dlatego postanowiłam podjąć się paru wyzwań z nadzieją, że chociaż połowę z nich ukończę.

1.
 Zacznę od najcięższego wyzwania, z bloga Dzosefinn. Jak sama nazwa wskazuje, w ciągu roku muszę przeczytać tyle, żeby suma grubości książek była co najmniej równa mojemu wzrostowi, czyli przede mną jest 167 centymetrów książkowych przygód. Dokładniejsze informacje  jak i listę uczestników, do której wciąż każdy może się dopisać, znajdziecie na jej blogu.

2.
W kolejnym wyzwaniu, z bloga amelinowej muszę przeczytać tyle książek, by móc odhaczyć każdą z 29 pozycji. Dzięki jednej książce można odhaczyć więcej punktów, niekoniecznie tylko jeden. 

3.
Następne wyzwanie zostało znalezione na blogu Mishy. Podobnie jak poprzednio, w tym wyzwaniu muszę przeczytać książki, które zawierają pewne elementy z listy, z tą różnicą, że jedna książka to tylko jeden podpunkt. Niektóre punkty się pokrywają, ale są pewne różnice, przez które nie mogłam się zdecydować na jedną z tych list. Niestety, w tej jest jeden minus - w jednym z punktów jest mowa o ulubionej książce mojej mamy. Moja mama nie czyta książek, więc ten punkt trochę przekształcę: przeczytam ulubioną książkę swojej siostry.

4. No i na koniec kultowe już wyzwanie 52 książek. W ciągu roku muszę przeczytać 52 książki o dowolnej grubości, czyli średnio jedną książkę na tydzień. Jeżeli nie uda mi się ukończyć wyzwania wzrostowego, to chciałabym zaliczyć to, nieco łatwiejsze.

Co miesiąc będę robiła podsumowanie moich postępów, a jeżeli wpadnie mi w rękę książka, której nie będę mogła zostawić bez komentarza, to umieszczę również recenzję. Oczywiście, jeżeli ktoś z Was jest chętny, to może śledzić moje postępy na Lubimyczytac.pl.

A teraz koniec z siedzeniem na laptopie, czas na czytanie!
Cześć! :)

20 cze 2014

Parę słów o szczotkach i grzebieniach cz.1

Hej kochani. :)

Mam dla was kolejny wpis na temat włosów, jednak tym razem zajmę się kwestią czesania ich oraz przyrządów, które do tego celu używam. Podzielę go na cztery części. W pierwszej opisze szczotki, następnie opisze kształty szczotek i ich zastosowane, w tym jaki kształt i rozmiar szczotki najlepiej wybrać, by odpowiadała ona włosom. W trzeciej notce opiszę grzebienie, a na końcu umieszczę recenzje szczotek i grzebieni, które sama używam bądź miałam okazję używać.

Zacznę najpierw od szczotek

Szczotki, a raczej ich włosia. Można je podzielić na cztery typy: drewniane, z naturalnego włosia, plastikowe i metalowe. Chociaż istnieją też szczotki z naturalnym włosiem z dodatkiem plastikowych pręcików, czy takie, w których włosie tylko na pozór jest naturalne. 



Drewniana szczotka prawie w całości jest wykonana z jednego tworzywa. Wyjątkiem jest gąbeczka, w którą powbijane są pręciki, bo ta jest z gumy, która ma za zadanie ułatwić szczotce dopasowanie się do naszego kształtu głowy. Każdy pręcik jest zakończony kuleczką, która ma za zadanie ochraniać nasz skalp przed urazami podczas czesana jak i ma masować naszą skórę głowy.


Szczotka z włosia naturalnego - przy tej szczotce jest już więcej do opisywania. Zacznę od najprostszej rzeczy - rączki. Te zwykle są drewniane, choć zdarzają się też plastikowe czy metalowe, z kości i tego typu materiałów- takie jak na starych filmach. Swoją drogą, zawsze marzyłam właśnie o takiej szczotce w starym stylu, z dołączonym lusterkiem do zestawu. Jeżeli ktoś z was wie, gdzie takie cudo można nabyć, to piszcie. :) Ale wracając do tematu, szczotki te czasami mają włosie wbite w gumę, lecz można znaleźć też wersję bez niej. W końcu włosie jest na tyle miękkie, by dostosować się do skóry głowy, a jednocześnie na tyle twarde, by rozczesać włosy. 

A skoro mowa o włosiu: zazwyczaj jest wykonywane ze szczeciny dzika i dzieli się na jasne i ciemnie. Ale są też modele z koziego włosia, jednak są one bardziej miękkie, więc dla niektórych mogą okazać się utrapieniem i uniemożliwi ono rozczesanie włosów. Oprócz tego istnieją szczotki z wcześniej wspomnianymi przeze mnie plastikowymi pręcikami, które pomagają rozczesać grube włosy. Sama posiadam tę ostatnią opcję, jako, że szczotka z samą szczeciną dzika się u mnie nie sprawdziła. Dodam jeszcze tylko, że pręciki w naturalnej szczotce są delikatniejsze niż te w typowo plastikowej. 

Do kupienia oprócz standardowych modeli, są też do tapirowania włosów lub okrągłe, do modelowania.

Uwaga: szczotka ta może elektryzować włosy, zwłaszcza na początku użytkowania.


Szczotka plastikowa - zwykle w całości wykonana z plastiku. W większości modeli obecna jest gumowa część, w którą powbijane są pręciki zakończone kuleczkami. Guma ma ułatwić szczotce dostosowanie się do kształtu głowy, a kuleczki na pręcikach dbają o to, by nasz skalp nie został poraniony. Jest nieco bardziej brutalna dla naszych włosów, gdyż wykonana jest ze sztucznych materiałów, jednak jest dobra do masażu głowy. Może puszyć nasze włosy i je elektryzować. Zwykle szczotki te są najtańsze ze wszystkich dostępnych na rynku. Jednak istnieją też droższe modele, typu Tangle Teezer. Dlaczego typu? Bo Tangle Teezer nie jest jedyny, istnieją też inne szczotki działające na podobnej zasadzie, i nie mówię tutaj o podróbkach za dyszkę od Chińczyka.


Szczotka metalowa - budowa podobna do plastikowej, różnią się tylko materiałem, z którego są wykonane pręciki - zamiast plastikowych mamy metalowe, ale na ich czubkach wciąż są plastikowe kuleczki. Nie elektryzuje aż tak bardzo włosów jak jej poprzedniczka, ale bardziej je szarpie, przynajmniej w moim odczuciu. Raczej nie nadaje się do masażu głosy, bo plastikowe kuleczki po pewnym czasie się ścierają i zostają czubki, które podrażniają skalp. Bardzo często metalowe pręciki są wykorzystywane do okrągłych szczotek, jednak zwykle nie mają zabezpieczeń na końcach, a pręciki są delikatniejsze niż w typowej szczotce.

Na dzisiaj koniec o szczotkach. :) A wy której z nich używacie? Macie swoich ulubieńców? Piszcie w komentarzach. :)

16 cze 2014

Nauka języków obcych

Hej, dzisiaj chciałabym zrobić podzielić się z wami moimi sposobami na naukę języków obcych.

Uczę się dwóch języków, angielskiego i niemieckiego. Jednak pomimo tego, że niemieckiego uczę się sześć lat dłużej, to właśnie angielski jest językiem, którego przyswojenie jest dla mnie łatwiejsze i przyjemniejsze. A jak to robię?

Zacznę najpierw od nauki słówek. Na szczęście moje podręczniki są wyposażone w małe słowniczki z podziałem na rozdziały, więc przyswojenie ich przed sprawdzianem jest dla mnie łatwiejsze. Ale nawet wtedy czasami łapie mnie blokada i za nic w świecie niektóre słówka nie chcą mi wejść do głowy. Ale od początku. Najpierw biorę całą listę słówek i zakrywam kartką kolumny z wersją obcojęzyczną i fonetyką. Czytam po kolei słówka ze strony polskie, a następnie staram się je tłumaczyć na dany język. Jeżeli mi się uda, to zaznaczam to małym plusem lub tickiem, a przy tych, nad którymi muszę jeszcze popracować, nic nie dopisuje. W następnej kolejce opuszczam słówka, które już odznaczyłam i staram się nauczyć tylko tych, które wciąż są dla mnie obce. Po paru takich kolejkach i wyeliminowaniu większości słówek, powtarzam sobie od nowa całą listę, żeby się upewnić, czy nie odrzuciłam jakiegoś słówka zbyt pochopnie. Te, które sprawiają mi trudności wypisuje sobie na małe karteczki - fiszki, żeby już nie mieszać sobie tymi słówkami, które umiem. Czasami zamiast fiszek robię sobie mini kartkówki z nieznanych, jednak to jest bardziej pracochłonne, a efektywność jest taka sama. 

Wiem też, że są aplikacje na smartphone'y, którymi można zastąpić fiszki w formie papierowej. Można je bardzo łatwo znaleźć na App Store lub Google Play.

Dodatkowo do słówek, które sprawiają wam problem, możecie dopisywać zdanie ze wplecionym tym słówkiem. To również może pomóc w zapamiętaniu go.

Na Facebooku znajduje się masa Faanpage'y, które umieszczają codziennie na swojej tablicy idiomy czy ciekawe słówka w danym języku. Wystarczy skorzystać z wyszukiwarki, kliknąć w 'Lubię to", a codziennie będziecie otrzymywali nową porcję zwrotów.

Jednak same słówka nam nie wystarczą, by stworzyć logiczne zdania. Gramatyka też jest ważna, bo w końcu jest różnica między "I'm dating him" a "I used to date him". Niestety w tej kwestii się ostatnio nieco rozleniwiłam, ale jak tylko mam trochę więcej motywacji, to zabieram się za ćwiczenie tego. Niestety samo wykucie się regułek na pamięć nie zapewni nikomu bezbłędnego posługiwania się nimi. Do tego potrzeba też masy ćwiczeń. Jednak jeżeli będziecie regularnie je wykonywać, nawet w najmniejszych ilościach, to w końcu osiągniecie swój cel. 

Dodatkowo możecie spróbować obyć się z językiem poprzez słuchanie zagranicznych programów, oglądanie filmów, czytanie artykułów czy książek. Podczas słuchania piosenek zamiast skupić się na samej melodii, spróbujcie wsłuchać się w słowa. Zamiast klikania w "pokaż tłumaczenie", spróbujcie najpierw sami dojść do tego, jak można to przełożyć na polski. Wiele filmów i seriali posiada też wersje z napisami napisami w oryginalnym języku, które mogą pomóc wam przyzwyczaić do braku polskiej wersji dialogów. Z czasem przestaniecie ich potrzebować i swobodnie będziecie oglądali oryginalne wersje językowe. Pamiętajcie tylko, że nie musicie znać tłumaczenia każdego słówka, by pozbyć się napisów. To tak jak w języku polskim. Nie raz pewnie zdarzyło wam się natknąć w jakimś tekście na słówko, którego tłumaczenia kompletnie nie znacie. Czy sięgaliście wtedy po słownik, zrozpaczeni tym, że coś bardzo ważnego może wam przez to umknąć? Zapewne nie, bo i bez tego słówka rozumieliście kontekst wypowiedzi. I właśnie to jest najważniejsze.

A co z wymową? Zwracajcie uwagę na fonetyczny zapis słówka w słownikach. Starajcie się naśladować sposób mówienia innych osób, najlepiej gdyby to byli rodzimi użytkownicy danego języka. Choćby te naśladowanie miało być przesadne i karykaturalne.

Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję wyjechać do kraju, w którym językiem urzędowym jest język, którego się uczycie, to nie wahajcie się i jedźcie tam! Nawet tydzień w takim kraju da wam więcej, niż miesiąc kucia z książek. Ale pamiętajcie o jednym, nie strońcie o używania języka obcego! :) Nie wysługujcie się innymi i nie ograniczajcie się do zwykłych zwrotów grzecznościowych, lecz wyjdźcie do ludzi. Możecie również będąc w swoim domu nawiązać rozmowę w języku obcym, czy to ze znajomym z grupy czy to z rodzimym użytkownikiem języka. Istnieją nawet strony, na których tacy ludzie się spotykają, by pomóc sobie wzajemnie w nauce. Zwykle odbywa się to na zasadzie "Ty znasz niemiecki, ja znam angielski, pomogę tobie w zamian za pomoc mi."

I co najważniejsze, bądźcie systematyczni w tym, co robicie. Niczego nie da się nauczyć w dzień czy dwa. Wszystko potrzebuje czasu. Czy to chodzi o gotowanie, matematykę czy język obcy. Im więcej będziecie ćwiczyć, tym większe postępy u siebie zobaczycie. Postarajcie się wygospodarować przynajmniej 10 minut każdego dnia na ćwiczenia. Zamiast polskiego Pudelka, przejrzyjcie zagraniczne portale plotkarskie, komedie romantyczne i inne filmy są jeszcze lepsze, gdy możemy usłyszeć głos naszego ukochanego aktora, niezakłócony lektorem czy pokrzywdzony dubbingiem. Czytając oryginalne książki możecie być pewni, że żaden tłumacz nie zepsuł ich charakteru czy oryginalnego poczucia humoru autora. Znajomość języków obcych się opłaca. 

I nie poddawajcie się. Nie ważne jakie porażki po drodze spotkacie, jak bolesny będzie upadek, myślcie o celu. Pamiętacie czasy, w których uczyliście się jeździć na rowerze? Ile razy mieliście zdarte kolana czy łokcie. Zapewne po każdym upadku wstawaliście, ocieraliście łzy i ruszaliście dalej. I czy ktoś z was teraz żałuje tego? Zapewne nie.

Tyle w tej kwestii ode mnie, raczej omówiłam wszystko, co chciałam wam przekazać. Jeśli jeszcze sobie o czymś przypomnę, to dopiszę to przy edycji tekstu. 

Jeżeli macie jakieś spostrzeżenia, to śmiało piszcie komentarze. Chętnie też przeczytam o waszych sposobach na naukę języków obcych.

Trzymajcie się i do następnego razu! :)

15 cze 2014

DIY - Maska do włosów proteiny/nawilżenie

Hej. :)

Pierwszą rzeczą, którą opiszę na tym blogu jest maska DIY z kanału Beautyklove na YT.




Dla osób, które mają problem z angielskim, krótki opis przygotowania:
Do miseczki wbijamy jajko, wlewamy szklankę jogurtu naturalnego, 1/3 szklanki oliwy z oliwek i dwie łyżki miodu. Całość mieszamy i nakładamy na suche włosy na minimum 30 minut. Dobrze jest nałożyć czepek i ręcznik.

Pierwsze dwa składniki mają w sobie proteiny, a dwa ostatnie nawilżają.

Maskę robiłam już parę razy i jestem z niej zadowolona. Jednak oryginalna wersja jest przeze mnie nieznacznie zmieniona. Pomimo tego, że moje włosy są dłuższe i przypuszczalnie gęstsze od osoby z filmiku, to ilość tej maski mnie przeraża, a moje włosy odmawiają przyjęcia więcej papki. Dlatego ograniczam to, co na moich włosach może przynieść więcej szkód niż pożytku - jogurtu naturalnego. Zamiast całej szklanki wlewam około połowę. Powodem, dla którego zdecydowałam się ograniczyć ten składnik jest to, że ma on w sobie proteiny, które czasami robią krzywdę moim włosom. 

Efekt? Zwalający z nóg! włosy są gładkie, nie plączą się, są bardziej nawilżone, nawet po dłuższym okresie bez olejowania. I co najważniejsze, nie puszą się tak, jak to mają w zwyczaju. Tak więc maska ta z pewnością nie zostanie przeze mnie zapomniana i gorąco ją polecam każdemu, kto chce zapanować nad swoimi włosami.

Zdjęć przed/po niestety nie posiadam, lecz postaram się je zrobić przy następnym użyciu tej maski i dodać je przy edycji posta.

Trzymajcie się i do następnego razu! :)

14 cze 2014

Cześć!

Kim jest Margaret?
Jest to stwór leniwy, lecz aktywny, gdy go najdzie ochota. 
Małomówny, lecz rozgadany, gdy kogoś dobrze pozna. 
Wesoły, lecz na pozór poważny. 
Mądry, lecz niekoniecznie w oczach nauczycieli. 
Zdolny, lecz nielubiący się tym chwalić.
Szczupły, lecz niezadowolony ze swojego ciała.
Nielubiący czytać, lecz tylko szkolnych lektur.
Starający się robić wszystko jak najlepiej, lecz często poległy w walce.
Mający wielkie marzenia, lecz zbyt mało chęci, by je spełnić.

Tak w paru słowach można opisać mnie, Maggie.  Założyłam tego bloga już jakiś czas temu, jednak nigdy nie zebrałam się w sobie, by coś na nim umieścić. Początkowo chciałam na nim publikować swoje opowiadania, lecz wena poszła tak szybko jak przyszła, a moje twory okazały się nagle takie... denne, bez wyrazu, bez przesłania, więc ostatecznie ani jedno nie ujrzało światła dziennego...  a przynajmniej nie na blogspocie. :)

Jednak wracam z nową ochotą i nowymi pomysłami. Będzie on mi służył jako coś, gdzie będę zapisywała swoje przemyślenia, wnioski, motywacje, zabawy kosmetyczne i, kto wie, może nawet jakieś własne teksty. Domyślam się, że wybicie się będzie niesamowicie trudne, lecz nie o to w tym chodzi. Chcę po prostu podzielić się z wami, choćby było to tylko pięć osób, swoimi doświadczeniami z nadzieją, że któreś z was wytknie mi błędy, podniesie gdy upadnę i się poddam, czy po prostu doradzi w trudniejszych sprawach.

Domyślam się, że post ten jest nieco chaotyczny i nieskładny, jednak ciężko jest napisać coś spójnego, jak samemu ma się mętlik w głowie. Nie chcę tego odkładać na później, bo wiem, że jutro nigdy nie nadchodzi, a potencjał i chęci się tylko przez to marnują. Jednak mam nadzieję, że przybliżył on wam moje zamiary wobec bloga, jak i moją osobę.

Tak więc do następnego razu. ♥

Ps. Chętnie posłucham rad od bardziej doświadczonych w kwestii szablonów.